Nazywam się Arek Ziemba, lemury jedzą mi z ręki…
Wyspecjalizowałem się w organizacji wypraw na Madagaskar i do Ameryki Łacińskiej, czyli w te rejony, w których mogę się swobodnie porozumiewać. Na Madagaskarze czuję się jak u siebie, bywam tam kilka razy w roku. Fascynujące wyjazdy do krainy lemurów poprowadzi tylko ktoś znający miejscowe obyczaje, realia, plemiona, język malgaski. Z mojego doświadczenia korzystają uczestnicy, dla których każde drzwi na Czerwonej Wyspie są otwarte. W trakcie wypraw poznają prawdziwe i pełne oblicze kraju, dalekie od turystycznych uproszczeń.
Fotografuję, utrwalam kadry fascynujące i szokujące, zdjęcia prezentuję na wystawach, prowadzę warsztaty. Myśli przelewam niekiedy na papier, pisząc artykuły do czasopism, zarówno specjalistycznych, jak i tych o ogólniejszym profilu. W czasie pobytów w Polsce często występuję na pokazach i festiwalach, ciesząc się sympatią widzów, czego wyrazem są wyróżnienia, jak np. nagroda wspaniałej publiczności Trzech Żywiołów. Często porywam publiczność malgaskimi klimatami – mówiąc całkiem ogólnie albo koncentrując się na wąskim, konkretnym temacie.
Czasem występuję w radiu i telewizji, ot, taki Magik od Madagaskaru, trochę znawca, trochę odkrywca. Odbyłem kilka trudnych ekspedycji na Madagaskar. Ta z 2008 roku została nagrodzona na prestiżowym festiwalu Kolosy. W 2012 roku wspólnie ze Zbyszkiem Sasem pokonaliśmy od źródeł aż po ujście niezdobytą dotychczas rzekę Antanambalana. Dziewicza dżungla była wrotami do wodospadów, które widzieliśmy jako pierwsi biali ludzie. National Geographic Polska uhonorował tą wyprawę tytułem „Podróży Roku”.
Kładę nacisk na odpowiedzialne podróżowanie. Nie psujmy tego, co żyje w naturalnej harmonii. Moja misja to zapewnienie Gościom satysfakcji. Znam teren – na każdą okazję mam plan B. Programy dostosowuję do oczekiwań uczestników, by zaspokoić ich pasje i zainteresowania. Dzięki temu każda wyprawa jest inna, pozwala mi zobaczyć Madagaskar na nowo, oczami innych.
Ziemba z Madagaskaru zimuje w Polsce. Zima to nie jest czas na siodłanie lemura. W listopadzie na Madagaskarze zaczyna się pora deszczowa. Latem drogi z czerwonego laterytu są twarde i ochoczo użytkowane przez jeepa, rower, pousse-pousse’a ciągniętego przez Malgasza, sprawnie osiodłanego lemura i kogo tam jeszcze oczy poniosą. Gdy na drodze spokój, to wygrzewa się na niej kameleon, a Malgasz okrąża go szerokim łukiem. Wierzy, że taki kameleon to zakała. Gotowa rzucić urok. Co najmniej.
W listopadzie laterytowa droga bywa już zdradliwa. Niech tylko trochę deszcz popada, już człowiek może być wessany. Człowiek może nie od razu. Człowiek czy lemur by sobie poradził z laterytową masą zasysającą. Najwyżej obuwie pójdzie na straty albo lemur zgubi siodło. Ale gdy auto w porze deszczowej się zassie to juz nic go nie odessie. W tej sytuacji niech w porę deszczową lemury i inne gady skaczą po ravenalach i baobabach.
Wtedy wraca dobra pogoda i ciekawe świata białasy wyruszają na bezkrwawe łowy. Bezkrwawe, bo lemura nawet Malgasz nie tknie. Malgasz nie powie, że lemur jest pod ochroną, bo mu obce takie naukowe zwroty. Malgasz powie krótko: „misy fady”. Jest tabu na lemura! Znaczy się, lemura się nie tyka, nawet gdyby Malgaszowi mocno burczało w brzuchu. Na lemura można polowac wyłącznie obiektywem. Potem w chacie na macie podziwiać łupy na display’u.
Ano przeczytałem kiedyś Arkadego Fiedlera.Wysłali Polacy Fiedlera w 1936 roku na Madagaskar, coby Fiedler określił, czy to dobre miejsce dla polskiego rolnika. Jako, że kartofle malgaskiej ziemi nijak się nie imają,a bydło też takie wielkorogie i nieposkromione, Fiedler szybko zajął sobie uczciwsze zajęcie. Zaczął badania nad florą i fauną z uwzględnieniem… no zresztą wiadomo. Szukał śladów po Beniowskim, też niezłym magiku, skoro Malgasze wybrali tego awanturnika na ampantsakabe, czyli króla wyspy! Fiedler zajmował się też antropologią i po dziś dzień wprowadza w osłupienie znawców Madagaskaru tym, co tam w półtora roku zaobserwował swoim wnikliwym wzrokiem.