Wchodzę w tym roku do sklepiku spożywczego w stolicy, w którym dobrze kojarzę małżeństwo właścicieli. Szefem jest kudłaty Francuz przypominający Gerarda Depardieu. Żonę ma Malgaszkę w wieku podobnym do swojego, obydwoje mają koło pięćdziesiątki. Malgaszkę od Francuza uważam za kobietę ogólnie kumatą. Tym bardziej zdziwiła mnie przygoda w sklepie. Witam się z szefową i przystępuję do zakupów:
-
Manao ahoana! Omeo labera iray sy coca maventy azafady. [Dzień dobry! Proszę jedno piwo i dużą colę!
-
Manao ahoana mompera! [Dzień dobry proszę księdza!]
-
Ahaa, za tsy mompera! [Eee tam, ja tam żaden ksiądz!]
Szefowa idzie po napoje i mówi do koleżanki tonem objaśniającym stan rzeczy:
-
Tsy mompera! [Nie ksiądz!]
Po czym z naciskiem, który może wyartykułować tylko osoba o wiedzy absolutnej, dodaje
-
Tsy mompera! Frera! [Nie ksiądz, to zakonnik!]
Bywa, że mnie to bawi, bywa, że nie mam siły tłumaczyć, kim jestem. Dla Malgasza biały mówiący po malgasku jest albo księdzem, albo zakonnikiem. Innej możliwości nie ma, przecież nie może być małpą ani kosmitą! Bywały sytuacje, gdy przechodząc przez wioskę, zmuszony byłem pozdrawiać dzieci:
-
Manao ahoana mompera! [Dzień dobry proszę księdza!]
-
Manao ahoana! [Dzień dobry!]